środa, 30 lipca 2014

Skutki miłości do deski [niekoniecznie grobowej].

Właściwie deski były dwie. Co tam deski,to nawet nie dechy!
Ogromne, ciężkie jak sto diabłów dwa kawały drewna, wygrzebane po trzydziestu latach leżenia pod stosem niepotrzebnych nikomu od lat różności, w starym garażu po rodzicach.
Najpierw dojrzeliśmy tylko kawałek i to tak umorusany,że nie wiadomo nawet, jakiego koloru.
Po odkryciu absolutny zachwyt! O matuchno- jakie cudo! 
Nie mam zdjęć całości,ale odcięty kawał, który został wygląda tak:


Kawały były dwa: grube miejscami na 9 cm, długie ze 3 metry.
Trzeba zabrać natychmiast i co dalej? Kto to udźwignie,kto przewiezie i gdzie wstawić,kiedy na dworze śnieg,a w domu remont? Głowa siwieje, ale co poradzić,kiedy oczu nie można oderwać, a w głowie już milion pomysłów ?
W rezultacie na środku salonu lądują umorusane, ogromne kloce i stoją tam bity miesiąc,bo podłogi trzeba skończyć.
A ja chodzę,dotykam, podziwiam jak dzieło sztuki i jestem coraz bardziej w tych dechach zakochana!
I pierwotną wersję,czyli - stół i ławka w ogrodzie diabli biorą. W życiu! Nie dam zabrać nigdzie! Tu ma być, w salonie miejsce na takie cudo!
No i cudo zmienia się w moją wymarzoną ławkę,którą oczami wyobraźni widziałam od zawsze pod oknem:


Najpierw wymyśliłam,że ma wisieć w powietrzu. Tego  to już nawet mój mąż ,który jak nikt, jest przyzwyczajony do moich szalonych pomysłów, nie mógł zaakceptować. W końcu wizja wyrwanej pod ciężarem ściany przemówiła mi do rozumu i stanęło na żeliwnych nogach od parkowej ławki.


Nogi miały być delikatne, nie rzucające się w oczy, żeby nie odwracały uwagi od drewna, cudnie zestarzałego.
Koniecznie chciałam je zostawić takie zniszczone przez czas, surowe, prawdziwie shabby chic.


Po wyszorowaniu i pociągnięciu pokostem, pomalowałam tylko leciutko farbą akrylową metodą suchego pędzla. Nie szlifowałam,
nie szpachlowałam, takie popękane jest dla mnie najpiękniejsze.


Nie wiem , co to za drewno i do czego służyło, ale myślę,że mnie przeżyje. Twarde niemiłosiernie, nie dało się wbić gwoździa i nawet z wiertarką były kłopoty,żeby zamontować śruby.


Przy tym ciężarze, był to jeden z najtrudniejszych do zrealizowania
pomysłów. Ale efekt mnie zachwyca! 


Lubię przysiąść na ławce chociaż na chwilę w codziennej gonitwie.
Swietnie robi się na niej sesje zdjęciowe. 
Widać było fragmenty w innych postach.


No i ten wyraz na twarzy gości...Bo czy ma ktoś ogrodową ławkę w samym sercu domu?





No i został mi jeszcze spory kawał, ale chwilowo brak inwencji twórczej. 
A może wy macie jakieś niebanalne pomysły?
To na dziś koniec , żeby za bardzo nie popaść w samozachwyt.

A w kolejce do pokazania czekają krzesła uratowane przed spaleniem. Już w trakcie pracy. Sama jestem ciekawa efektów , bo w stanie agonalnym je przygarnęłam.
Pozdrawiam was cieplutko. Dziękuję za wszystkie serdeczne i miłe komentarze.:)



sobota, 26 lipca 2014

A może tak na grzyby?

Sezon grzybowy rozpoczęty!
Uwielbiam zbierać grzyby, nawet bardziej niż jeść.
Nie odstraszą mnie żadne komary ani kleszcze! Będę jeździć na grzyby nawet w okularach  ze szkłami jak denka od słoików i z laską.
W tym roku byłam dopiero raz, ale przygotowania idą pełną parą:


Zanim coś uzbieram , mam takie mięciutkie grzybki z materiału:




Na razie siedzą w koszyku,pomysł na ich zawieszenie jeszcze nie dojrzał w mojej głowie.
Uszyte kapturki na słoiczki też czekają, wykorzystane dopiero 2 sztuki, ale ponieważ jestem niepoprawną optymistką, mam nadzieję szyć je w ilościach hurtowych.:)








Prawda,że ładne? Mają wszyte gumki, żeby można było łatwo zakładać i zdejmować.
Woreczki też poszyte:





Mam nadzieję je wszystkie zapełnić.
W zeszłym roku kupiłam sobie taką fajną "grzybkową" cukierniczkę:


Podoba mi się bardzo, mimo tego,że poza sezonem grzybowym nie bardzo mi się komponuje z całą resztą. Ale co tam, każdemu zdarzają się jakieś drobne estetyczne odstępstwa od upodobań.


No to teraz ruszać do lasu! Mam nadzieję,że po tych ulewach wrócę z pełnymi koszami. 
Wam też, kochane, życzę udanych zbiorów!
Pozdrawiam was cieplutko...Dziękuję za wszystkie miłe i wzruszające komentarze. :)




wtorek, 22 lipca 2014

Takie tam cuda wianki i o tym, jak pleść trzy po trzy...

Czasem mam taki dzień,kiedy nawet najgorsza dłubanina idzie mi sprawnie, a przyjemność sprawia  robienie czegoś, za czym specjalnie nie przepadam, albo odkładam z dnia na dzień.
Dziś mnie naszło na wianki.
Niby nie są jakoś ogromnie trudne do szycia,ale to wypychanie ...
O rany,jak ja nie mam do tego cierpliwości!


A może jest na to jakiś fantastyczny sposób,tylko ja go jeszcze nie odkryłam? I pewnego dnia doznam jakiegoś olśnienia?
Na razie nadziewam ręcznie te kilometry ruloników, a silikonowe kulki fruwają sobie po domu , jak dmuchawce niesione przez wiatr.
Jedyną pociechą,kiedy potem biegam  z odkurzaczem,
jest widok skończonych kolorowych wianków.


Bo czyż efekt nie jest świetny?



Ależ mnie naszło dziś na kolory, całkiem nietypowo, bo u mnie raczej biało i pastelowo.Ale co tam,jak lato ,to można poszaleć z kolorami. Jakoś weselej i energii więcej...
Ale nie byłabym sobą,gdybym nie zrobiła i takiego bardzo mojego - w ukochane motywy:



A tu jeszcze takie śliczne shabby chic:



Przy okazji kolejne wykorzystanie drewnianych guzików,które pokazywałam wcześniej.
A na poprawę humoru po tym bieganiu z odkurzaczem uszyłam sobie jeszcze taką zawieszkę:




I z poczuciem dobrze wykorzystanego dnia mogę sobie teraz iść pobujać się w fotelu i pomyśleć o wszystkim i o niczym...
Pozdrawiam was ciepło.:)


piątek, 18 lipca 2014

Miejsce do bujania w obłokach



Każda z was ma pewnie swoje ukochane miejsce w domu,gdzie po całym dniu krzątaniny i dłubaniny siada sobie z filiżanką kawy [herbaty],wyciąga nogi i oddaje się słodkiemu nicnierobieniu.
Z tym nicnierobieniem jest u mnie coraz gorzej,często nawet oglądając ulubiony program w telewizji,dłubię sobie coś tam jeszcze igłą,jakieś oczka ptaszkom, albo wypycham kilometry materiałowych ruloników,z których potem powstaną kolorowe wianki [o wiankach innym razem].
Z przyczyn oczywistych, bo nie sądzę ,żebyście chciały oglądać moje zmęczone nogi , pokażę dziś moje miejsce wypoczynku w wersji ekskluzywnej-czytaj : posprzątanej:)




O mojej miłości do angielskiej porcelany i tkanin toile de jouy napiszę kiedyś osobno,bo to długa historia. Porcelanę zbieram od ładnych kilku lat i aby ją pomieścić kupiłam największy mebel w moim domu - ogromny,wysoki na 2,5 m i szeroki na 3 m  kredens.
Pokażę go przy okazji jadalni.
A tak swoją drogą to wspaniale,że istnieją targi staroci [ja mam w swoim mieście] i można zebrać fantastyczne kolekcje za równie fantastycznie małe pieniądze.







Teraz,kiedy oglądam zdjęcia widzę sama ogrom pracy,jaki wykonaliśmy urządzając mieszkanie. Wszystko jest zrobione i uszyte własnoręcznie.Nie mam w domu właściwie ani jednej rzeczy kupionej normalnie w sklepie i wstawionej bez przeróbek. Czy to nie jest jakaś ciężka nieuleczalna choroba? Nawet najpiękniejsza rzecz wydaje mi się,że będzie jeszcze piękniejsza ,kiedy ją chociaż lekko przerobię.





Jak widzicie,jestem całkowicie zakręcona na tle aniołków. Rozpanoszyły się u mnie na całego,mieszkają tu cały rok,nie przejmując się ,że do Bożego Narodzenia daleko.



Przy moim bziku nawet "telewizyjny" kocyk musi być w paniusie w krynolinach.A co tam, nie ma to jak damą być.Nawet w piżamie i bez makijażu.


A ten piękny gobelin dostałam od mojej kochanej córki,która dobrze wie,czym uszczęśliwić rodzicielkę.
Pewnie znajdzie gdzieś bardziej dostojne miejsce,bo pod lustrem ma być portal kominkowy. Biorąc pod uwagę,że na mojej liście "rzeczy do zrobienia jak najszybciej" ledwo mieści się w pierwszej setce, to anioły sobie jeszcze trochę powiszą.





I tak się rozpisałam,że kawa wystygła, a rodzina dobija się do drzwi, których nie mam [na co komu w domu drzwi? chyba że na ścianie]
i w trybie natychmiastowym ma tysiąc różnych nie cierpiących zwłoki spraw.




Mam nadzieję,że was nie zanudziłam. Melancholia mnie jakaś dopadła,a że na melancholię najlepsza jest praca na świeżym powietrzu,to dopijam kawę i idę pielić chwasty.Co prawda, to w przeciwieństwie do odnawiania mebli radość z efektów tej pracy jest raczej krótka,ale kalorii się więcej spali,co w moim wieku nie jest już takie łatwe, niestety.