sobota, 26 września 2015

Historia pewnego stołu. Zapraszam na kawę.

Witajcie, Kochani!
Miałam jeszcze poczekać, ale jak coś wyjątkowo cieszy, to czekać się nie da.
Każda z Was ma pewnie jakieś marzenia mieszkaniowo - wnętrzarskie, z tych, co to nie mogą się doczekać realizacji.... Z pewnością tak jest. U mnie też czasami, jak w tym powiedzeniu - szewc bez butów chodzi.
Bardzo, bardzo długo marzyłam o takim kuchennym kącie kawowym, niby mini kawiarenka. Marzenie stało się męczące, ale wciąż zmieniał mi się pomysł, albo brakowało inwencji, albo czasu, albo wszystkiego na raz. Kuchnia u mnie nieduża, bo nie jestem fanką gotowania (delikatnie mówiąc) i w dodatku przechodzi się przez nią do jadalni. Jak to zwykle bywa, pomysł przyszedł niespodziewanie. Natychmiast wiedziałam, że to jest to!
Ale po kolei. Dawno, dawno temu, moi rodzice mieli wielkie ogrodnictwo. Hodowali róże, kochali to bardzo, całymi dniami moja mama ścinała te róże z tatą, a potem w chłodni na drewnianym stole sortowali je, wiązali w paczki i wysyłali w świat. Mama nie żyje od wielu lat, tata jest staruszkiem. Nie ma już tego ogrodnictwa ani domu.... I nagle po latach znalazłam ten zapomniany, zniszczony stół....co za wzruszenie... Nie przeszkadzało mi, że zjedzony przez korniki, połamany, z przybitą podartą ceratą, po prostu umierający. Musiałam go mieć.
Przywieziony do domu, rozebrany całkowicie. Moja druga połówka pracowała nad nim chyba z tydzień. Ale nie do wiary, teraz wygląda tak:


Sama nie wierzę w to, co widzę. Niestety, blat się rozleciał, trzeba było dać nowe deski, szuflady skrócić, a nawet zwęzić go trochę, żeby się zmieścił w zaplanowane miejsce, ale cieszę się, jak dziecko. Gdyby nie ta ogromna wartość sentymentalna, pewnie byśmy go nie przygarnęli, bo to był zwykły stary kuchenny stół, nie żadne cudo, ale dla mnie jedyny.


Jak kąt kawowy, to grafiki też w tym temacie. A w szufladach, które kiedyś kryły mamine "różane utargi" teraz jest miejsce na kawowe przydasie.


Nie chciałam go całkowicie odnowić, zostawione zadrapania, nieliczne dziurki po kornikach i rysy przypominają mi jego historię.
Strasznie żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia na początku... ale byłam tak przejęta, ze zapomniałam. W trakcie prac wyglądał tak:






Wprowadzony do kuchni czeka na resztę: dodatki, bibeloty, stołeczki itd.


Mina mojego taty, kiedy mu pokazałam......bezcenna. :)
Ten stół to z pewnością jedna z najcenniejszych dla mnie rzeczy....
Teraz dopieszczanie detali. Półeczka zawieszona, czeka na aranżację.



Kawa pachnie w całym domu. A ja myślę sobie, że DOBRZE JEST.... :)


I jeszcze po cichutku - że fajnie mieć drugą połówkę, która pomaga spełniać marzenia, wspiera i rozumie. :)

A na koniec jeszcze kolejna radość: takie skarby przytargane przez męża:


Ze strychu od sąsiada, nie ruszane od kilkudziesięciu lat!




A w starej walizce gazeta z marca 1985 roku! Dokładnie wtedy braliśmy ślub! Czy to nie fantastyczny tydzień? Gazeta zawiśnie oprawiona w ramy w naszej sypialni. Obrazowo i dosadnie pokazuje, jak długo jesteśmy razem. :) :) :) Toż to całkiem inna epoka i zupełnie inna rzeczywistość!

Na zakończenie taki skarb w starej torbie:


Która z Was wie, co to takiego? I pomyśleć, ze ja szukałam po giełdach chociaż jednej, a tu blisko, za płotem leżała sobie taka sterta, w dodatku nie chciana przez nikogo. :)
A swoja drogą, czy to nie fajne, że to, co dla jednej osoby nic nie warte, po prostu kłopotliwe śmieci, drugą cieszy, jak znaleziony skarb?
No to chyba znów czeka mnie dużo pracy. :) Efektami z pewnością się podzielę, bo nic nie sprawia mi większej frajdy, niż reanimacja takich staroci. Kto by się spodziewał, ze będę miała łopatę do pieca chlebowego ?
Na dziś chyba dość. Dużo dziś i bardzo prywatnie....Mam nadzieję, że Was, Kochani, nie zanudziłam. :) Buziaki Wam przesyłam i pozdrawiam cieplutko.:)
Przypominam o candy, kto ma ochotę, zapraszam serdecznie :)