wtorek, 28 czerwca 2016

Starych taboretów czar

Witajcie po przerwie.
Znów mnie tu trochę nie było, ale same wiecie, życie w realu jest ważniejsze. Każdy ma swój sposób na zmartwienia i smutki. Ja zwykle "uciekam" od ludzi, więc i tym razem, kiedy mnie trochę smutków i rozczarowań dopadło, schowałam się w pracowni. Bez marudzenia wszystkim dokoła zabrałam się ostro do pracy. Kiedy tak siedzę godzinami przy terkoczącej maszynie, to mogę spokojnie przemyśleć i zweryfikować swoje spojrzenie na świat i  życie. Od tego myślenia tak mi się jakoś nostalgicznie zrobiło, że ho ho!
W takich chwilach wspomnienia pojawiają się same z siebie, tak naturalnie...
I stąd te taborety. Mam do nich ogromny sentyment i słabość. Nie mogę przejść obok najbardziej steranej życiem biduli, więc przygarniam wszystkie, jak leci. Sentyment może stąd, że takie odrapane, kuchenne stołki niezmiennie przypominają mi moją babcię....
Babcia Frania....babcia jak z bajki. Siwiuteńka, z koczkiem, w okularach, chustce, długaśnej spódnicy i fartuszku...Przyjeżdżała raz w roku, czasem na kilka miesięcy ze wsi z drugiego końca Polski, ze wsi, której nie było nawet na mapie, gdzie zimą można było dojechać tylko saniami. Z zupełnie innego świata, jak z innej planety. Ze swoją tekturową walizką, staroświecką torebką, która mieściła w sobie różaniec, książeczkę do nabożeństwa, landrynki  i pieniądze zawinięte w chusteczkę... Przyjeżdżała i od razu świat był piękny... Robiła tonami kopytka i odsmażała je na patelni, chrupiące, pyszne, już nigdy później mi tak nie smakowały...Piekła drożdżowe placki, smarowała masłem i podawała z ciepłym mlekiem. A najważniejsze: miała czas, serce i miłość... Siadała w kuchni przy piecu, na takim odrapanym, drewnianym taborecie, sadzała mnie na kolanach i bujała... bujała ... śpiewając piosenki. Nic nie bolało, niczego się nie bałam, o nic nie martwiłam... Najpiękniejsze wspomnienie z dzieciństwa...
I chociaż na miejscu była inna babcia, mieszkała przez ścianę, miała dębowe kredensy z kryształowymi szybkami, porcelanowe żyrandole, bogato zdobione, wygodne krzesła, serwisy i srebrne sztućce, w dodatku była wojenną bohaterką i matką zamordowanego po wojnie przez UB akowca, która godzinami słuchała radia Wolna Europa i snuła historie partyzanckie....to ja i tak czekałam tylko na przyjazd babci Frani...
Ech, ależ się rozpisałam....ależ rozczuliłam... dosyć tego. Chyba się starzeję... ;)
Dość zanudzania. Miało być po prostu o starych taboretach. Bo czy nie są piękne?


Nawet te najzwyklejsze, z PRL, które stały prawie w każdej kuchni. Dziś porzucone bidule...
Mają taki potencjał!

Co prawda trzeba dorabiać siedziska, bo te z płyty są nie do uratowania, ale czy nie warto?




Trochę inna wersja:

Pojawiło się u mnie trochę koloru, ale latem nie mogę się oprzeć, zwłaszcza pastelowym różom, a ostatnio delikatnej mięcie.
Pamiętacie te ze schowkiem pod siedzeniem?




Zwykły taboret, a tyle możliwości! Czasem wystarczy popytać, w niejednej komórce lub piwnicy wciąż jeszcze się poniewierają... Czasem można nawet znaleźć wyrzucając śmieci przed blokiem.
Wystawiane przy śmietnikach, przez nikogo już nie chciane...



Wersja "bogatsza", pierwotnie też cała drewniana:






I przed:

Francja wciąż za mną chodzi :)





A przed tak:


I jeszcze trochę innych:



Na okrągło też :)


Młodszy model :


 Taboret to nie musi być tylko taboret. Ja lubię, kiedy jest podręcznym stolikiem, kwietnikiem, albo zastępuje szafkę przy łóżku :)



Maleństwo też sie przydaje :




Wiecie, często słyszę: a po co mi to? to nie mój styl, ja takich nie lubię... Pewnie, rozumiem. Ale przecież można pomalować na każdy, najbardziej odjechany kolor, albo zostawić po prostu surowe drewno. Nie szkoda wyrzucić?
A tak na koniec w tym temacie reanimowania staroci. Ja co prawda nie mieszkam ani w Warszawie ani w Łodzi, ale jakby któraś chciała, to warto zaglądać na fb.
Podaję ciekawe linki:
https://www.facebook.com/UwagaSmieciarkaJedzie/?fref=ts
https://www.facebook.com/UwagaSmieciarkaJedzieLodz/?fref=ts

Może się komuś przyda:) Udanych polowań :)
Na dziś tyle. Wszystkim zaglądaczom dziękuję za odwiedziny, pozdrawiam serdecznie i ściskam :)
Dorota

piątek, 3 czerwca 2016

Biała podłoga w kuchni, czyli niezły świr.

Pamiętacie, że w lutym postanowiłam zrobić coś z moją znienawidzoną podłogą w kuchni i jadalni? No właśnie. Jak postanowiłam, to poszłam za ciosem. Jednej rzeczy nie można mi zarzucić- cierpliwości. Jak coś mi do głowy wpadnie, to już i natychmiast. No i jak to zwykle bywa, nie zawsze są tego dobre efekty. Ale po kolei. Na podłodze miałam płytki, nieprzemyślany zakup. Miały wyglądać na stare i podniszczone, a z biegiem czasu wyglądały po prostu na wiecznie brudne. Nie mogłam już na nie patrzeć. Wymiana podłogi nie wchodziła w grę. Po pierwsze, dwa lata temu przyrzekłam sobie i mojemu mężowi, że teraz to już w kuchni koniec remontów. Ostatni remont z burzeniem ścian, zrywaniem podłóg i wymianą okien oraz wybijaniem ogromnej dziury w ścianie, żebym mogła mieć dodatkowe drzwi z jadalni przed dom, dał się nam tak we znaki, że mieliśmy serdecznie dość. Gotowanie w kuchni, w której leżą stosy gruzu, kurz nawet w lodówce i skakanie po deskach.... nigdy więcej! W dodatku muszę się przyznać, że to, co dziś mnie zachwyca, za miesiąc mi się nudzi, więc od 10 lat w domu jest ciągły remont. Mój mąż znosi to ze stoickim spokojem, akceptuje moje najbardziej szalone pomysły wnętrzarskie, w dodatku wszystkie te pomysły własnoręcznie realizuje... Sami wiec rozumiecie, że nie chciałam przegiąć.
Ponieważ już dawno zachwycają mnie białe podłogi, a nawet posiadam malowane na biało, drewniane schody na piętro, pomyślałam : raz kozie śmierć ! Kto mi nie da pomalować płytek?
Malowanie podłogi w środku zimy? Niezbyt mądry pomysł.
Farba Flurethan farba - Flügger, sprawdziła się na schodach, to i tu się może sprawdzi. U mnie w mieście nie ma, trzeba jechać 50 km. W dodatku biała, a ja kocham biel, ale nie śnieżną, tylko taką wiejską śmietankę, zabarwioną lekko starością. Trzeba dorabiać w mieszalniku ( wie Pani, ze nie dorobimy takiej samej w razie awarii?), drobnostka. Malowanie przez tydzień. Najpierw podkład schnie, czekamy, potem malowanie. Śmierdzi niemiłosiernie, okien nie ma jak na noc otworzyć, bo zima... W dodatku wszyscy chcą jeść, pić, sięgnąć coś koniecznie z kredensu w jadalni i cała masa innych kłopotów. Wreszcie efekt mnie zachwyca! Już ją kocham! Absolutnie!


Niestety, radość dwa tygodnie. Potem święta, masa gości....gotowanie, bałagan... Przesuwane krzesła zdzierają farbę, spadające przedmioty powodują fatalne odpryski. Ogólnie serce się kroi. Porażka.
Przez 2 miesiące cierpię wchodząc do kuchni i rozmyślam, co dalej. Może lakier? Pan ze sklepu odradza. Nie pozostaje nic innego, jak próbować zrobić poprawki. I tu moje znienawidzone płytki mają jedną zaletę. Można poprawiać po płytce, nie widać różnic, na gładkiej tafli by było nie do przeżycia. Maluję sama, po kawałeczku, tylko płytki "uszkodzone. Nawet nie truję mężowi, moja wina. I wiecie co? Trzyma się! Hurra! Uratowane! Przy otwartym oknie i drzwiach rano pomalowane, wieczorem można delikatnie wejść, w mięciutkich skarpetach... Co za ulga.
To teraz mogę się dopiero cieszyć z efektów :)






Do dziś nie wiem o co chodziło? Czy za wcześnie chodzone? Czy za chłodno i wilgotno? Czy farba podkładowa do kitu? Pan ze sklepu zaklinał się, ze pierwszy raz się zdarzyło, żeby farba złaziła.
Muszę wierzyć na słowo. Ta sama farba na schodach już 5 lat i super.
Co by nie było, jest dobrze.
Widniej, przestronniej, łatwiej umyć :) Z moimi białymi meblami i jasnymi ścianami tak :


Wejście do kuchni. To jest kuchnia, nie wszyscy wierzą. Gdzie są szafki? Szafek nie ma, bo ich nie lubię. Wielka komoda robi za blat roboczy, a zlew i płyta zabudowana ściankami z "babcinymi" płytkami. Żadnych wiszących szafek.  Nie lubię ciasnoty, wciąż mi mało światła i przestrzeni. Najchętniej bym mieszkała w lofcie.  Żadnych drzwi nie posiadam, nawet do sypialni. Ściana z kuchni do jadalni wyburzona, drzwi też.


Zamiast szafek witrynka na podręczne  przedmioty



I pełno półek zrobionych przez mojego męża ze starych desek.




Trochę detali:



Stół wam kiedyś pokazywałam tu: http://nutkanostalgii.blogspot.com/search?updated-min=2014-12-31T15:00:00-08:00&updated-max=2015-10-17T16:22:00%2B02:00&max-results=25&start=5&by-date=false


Nie jemy przy nim, jest tylko "kawiarnią". dwa metry dalej jest stół w jadalni.

Trochę jadalni:




"Dzieciowy" stoliczek z krzesełkami dla wnuków, kiedy przychodzą w odwiedziny :)










A wiecie, co mnie cieszy najbardziej? Ani jedna rzecz nie została kupiona w sklepie. Wszystko, od mebli, po najdrobniejszy przedmiot wykonaliśmy własnoręcznie. Część kupiliśmy na starociach , część z odzysku, niektóre rzeczy uratowane przed wyrzuceniem na śmietnik.
Przy odrobinie chęci i dużym nakładzie pracy mamy rzeczy, których nie ma nikt inny. Rzeczy "moje", z duszą i kawałkiem serca. Każdy ma swoją historię i każdy o czymś nam przypomina. Jak ta ławka z kuchni mojej mamy, na  której cztery siostry przez lata całe siadały na pogaduchy z mamą.
I chociaż tamtego świata już nie ma, to jego cząstka jest w moim domu.
A żeby nie było zbyt dużo lukru, to przyznam się, że dla niektórych jesteśmy mocno zbzikowani.
Czasem są to w drzwiach domu głupie miny, czasem zdarzają się i komentarze. Ostatnio zdarzył się znajomy, który po wejściu do naszego domu oznajmił zgorszony bez żadnego skrępowania : " No wiecie, żeby tak mieszkać to trzeba mieć naprawdę niezłego świra! "
Dopiero po jego wyjściu dotarło do mnie, że to nie był żart.
Ale wszystkim krytykantom mówimy stanowcze nie :) i żyjemy dalej  po swojemu :)  :) :)
I wszystkim Wam, Kochani tego życzę! Róbcie swoje, każdy ma prawo żyć tak, jak chce :)
Na dziś koniec tej prywaty :)
Życzę Wam pięknego, słonecznego weekendu w domach, na działkach i w ogrodach. Tam sporo pracy pewnie u wszystkich. Ostatnie burze szkód narobiły. Moje surfinie zniszczone, mam nadzieję, że dojdą do siebie.
Pamiętacie, jak pisałam, że nic w tym roku nie robię na działce? Złamałam się trochę i w szklarence rosną pomidory, cukinie i ogórki oraz wymarzone dynie, których nasiona niespodziewanie przysłała mi Ania ze Szczerego Pola. Kochana! Pamiętała, ze rok temu o takich marzyłam :) Dziękuję, Aniu, dobra duszyczko. Takie to miłe...
Buziaki serdeczne przesyłam wszystkim
Dorota