środa, 1 lipca 2015

Kolorki i groszki, zrób sobie radosne lato.

Witajcie, Kochani!
A miałam częściej... Czy Wam też czas tak pędzi? Ja nie mogę zdążyć z niczym. Zbierałam się od paru dni do pisania, ale tyle się dzieje...
Właśnie mija rok mojego blogowania. Trzeba będzie to jakoś uczcić...ale o tym  następnym razem. :)
Dziś tak mnie naszło na przemyślenia. Jak wiecie z reguły wrzucam różności zrobione z "niczego". Uwielbiam to! Przez ten rok nigdy nie zachęcałam do zakupów w markowych sklepach, nie zachwycałam się eleganckimi dekoracjami znanych marek, nie namawiałam na prace z materiałów tylko "tej" jedynej i najlepszej firmy....To zupełnie nie dla mnie. W sklepach klient ze mnie żaden, za to na giełdach staroci, w SH i różnych graciarniach czuję się, jak u siebie. :)
A że jestem w "pewnym wieku" to już przyzwyczajenia swoje mam. Dziś także nie będzie o szaleństwach zakupowych, ale tradycyjnie, jak to u mnie: jak zrobić coś fajnego i mało wydać, za to sporo się narobić. :)
Wiele osób pyta mnie o farby....Nie jest tajemnicą, że nie kupuję drogich farb do mebli. Robię je sama od trzech lat, sprawdzone i ciekawe sposoby przetestowane w każdej chyba konfiguracji. Z reguły jest to biel i jej odcienie, ale czasem lubię zaszaleć i dziś takie szaleństwo:


Jak szaleć to szaleć!
Zwariowałam całkowicie na tle grochów i groszków, a w połączeniu z kolorem zachwyciły mnie po prostu.
Krzesła malowane farbą kredową zrobioną w domu. Wersji jest kilka. Najprostsza to farba akrylowa, troszkę wody i zwykły gips budowlany, rozrobiony w tej wodzie, dodany do farby i wymieszany. Proporcje są różne w zależności od gęstości farby. Ja daję najczęściej łyżkę gipsu na szklankę farby.
Cały problem z robieniem farby kredowej to jej dokładne rozprowadzenie (wymieszanie), żeby nie powstały grudki. Farbę lepiej robić w małej ilości np. w słoiczku, żeby długo nie przechowywać. Za dużo gipsu powoduje twardnienie farby, a w białym kolorze żółknięcie.
Druga opcja to lateksowa farba do ścian  zamiast akrylowej . Ta wersja tańsza i chyba prostsza. Dodajemy gips z wodą i dalej tak samo jak wcześniej. Łatwiej się rozprowadza niż z akrylową.
Kupując białą farbę i gips możemy rozpocząć swoją przygodę z malowaniem.
Potem kolory wymyślamy sami:





Zamiast gotowej farby kredowej w kolorze, możemy dokupić np. pigmenty i mieszając dowolnie z farbą kredową stworzyć sobie "swój " niepowtarzalny kolor.
Czerwone krzesło pomalowałam farbą mieszając sześć różnych kolorów: czerwony jaskrawy z czarnym, szarym, białym, ciemnym bordowym i brązowym.
Teraz jest to jedyny, wyjątkowy i niepowtarzalny egzemplarz. :)
I to jest według mnie najfajniejsze. :)


Krzesełko turkusowe to też farba zrobiona z różnych kolorów: zielony, niebieski, biały, szary... i czarny, żeby "zgasić". 




Zrobienie własnoręcznie farby pozwala nam na jednorazowe "wyskoki" w temacie koloru. Bo jeśli chcemy przemalować mały stołeczek, to jaki sens ma kupowanie litra farby kredowej?
Pewnie wiele osób z powodu ceny puszki farby zniechęciło się do odnawiania mebli. Sama tak miałam na początku swojej przygody z malowaniem. Jeśli nie ma się wprawy i jesteśmy na początku drogi, to według mnie nie ma sensu inwestować w drogie farby. Co zrobić z farbą, jeśli okaże się, ze malowanie mebli to nie "nasza bajka"?
Zamiast pigmentów możemy również kupić kilka podstawowych kolorów: biały, czarny, niebieski, czerwony, żółty....i mieszać i mieszać i mieszać. :)
Fajna zabawa! :)


Stoliczek malowany białą i szarą farbą, którą uzyskałam dodając do białej odrobinę czarnej. :)




A te mebelki pokazywałam wcześniej:


Różowy to efekt zmieszania farby czerwonej, białej, szarej i odrobiny czarnej. :) 


Mam nadzieję, ze zachęciłam dziś  chociaż trochę do eksperymentów. :)
Jak większość z Was, Kochane, uważam, ze kreatywność i pomysłowość razem z odrobiną odwagi i czasem szaleństwa pozwala na stworzenie pięknych mebli i dekoracji bez astronomicznych pieniędzy. :)
Oczywiście jest w tym jedno "ale". ABSOLUTNY BRAK CZASU na inne rzeczy! 
Ale o tym każda z nas wie doskonale. :)

Z miłości do groszków robię też dużo ostatnio "szyciowo". 
Takie tam różności:










I motylarnia:




Dawno takiego szaleństwa koloru u mnie na blogu nie było. :)
Ale jak lato, to aż się prosi...:)

W tym tygodniu spotkało mnie coś bardzo miłego. Wygrałam candy! :)

I otrzymałam od Beatki cudne prezenty, w tym szydełkowe cudeńko przez nią zrobione ( ale zdolna dziewczyna!)
oraz śliczny materiał, oczywiście W GROSZKI!
Strasznie się cieszę. :) Dziękuję, Beatko kochana. :)

Oprócz tego miałam cudowny Dzień Taty. Zrobiłam mojemu tacie niespodziankę i zabrałam go na wycieczkę do pałacu w Nieborowie. Niezapomniany, wzruszający dzień. Czas spędzony wspólnie absolutnie bezcenny. Tym bardziej, że tata mało wychodzi z domu, bo ma już 81 lat... :)




Kto nie był, namawiam. :) Piękne miejsce. :)

Dziś kończę. :) Pamiętacie, jak pisałam, że ja też na Dzień Mamy dostałam piękny prezent? To właśnie pojutrze  jadę na wycieczkę w bardzo fajne miejsce. Jak wrócę z pewnością o tym napiszę, bo to miejsce prowadzone przez fajnych, pozytywnie zakręconych ludzi, więc z pewnością będzie ciekawie. :)
O rany! Ale się dziś rozpisałam! Mam nadzieję, że nie przynudzałam za bardzo. :)
Buziaki Kochani Wam wszystkim przesyłam!
Cudownych wakacji!
:) :) :)  

środa, 17 czerwca 2015

Jak z jednego zrobić dwa? Znów meble i transfer nitro.

Jak ja uwielbiam wyzwania! Czy Wy też tak macie?
Fajnie jest robić to, co się już dobrze umie, ale jeszcze fajniej zrobić coś nowego, nawet szalonego, co na pierwszy rzut oka wydaje się całkiem nie do przejścia.
Więc dziś pokażę Wam wynik mojego szaleństwa. :)
Czyli będzie o tym, jak z jednego "śmietnikowego" trupa zrobić dwa całkiem fajne meble.
Takie, jak te:

A było sobie takie cudo:


Nie do wiary, prawda?
Zwykła szafka z PRL, jakie stały niemal w każdym domu.
Wiem, że narażam się na falę krytyki ze strony wielbicieli takich mebli , że zepsułam, trzeba było odnowić w oryginale...itp.
Kto tak jak ja żył w PRL-u, mieszkał w takich meblach i wszystko pamięta, ten mnie zrozumie... Ja nie potrafię zachwycać się tymi meblami. Dla mnie one już zawsze będą się kojarzyć z tym beznadziejnym życiem w beznadziejnej, szarej rzeczywistości, gdzie każde mieszkanie było identyczne, a wokoło szaro i buro.
A ja chciałam być rajskim ptakiem, farbowałam tetrowe pieluchy na różowo i turkusowo i szyłam z nich sobie spódnice, robiłam korale z makaronu malowanego lakierem do paznokci, godzinami farbowałam białe koszulki wiązane gumkami na węglowej kuchni, żeby mieć tęczowe, jedyne egzemplarze.
Żyletką obcinałam się na Limahla i farbowałam włosy wodą utlenioną... Nosiłam ogromne, leżące na ramionach kolczyki z koralików i dziurawiłam spodnie.
Marzyłam o jednym: nie będę tak mieszkać i żyć, jak inni.
Kto dziś to wszystko pamięta???
Jeśli więc chcecie oglądać odnowione meble z PRL, to przykro mi, ale nie u mnie. :)

A ja mogę sobie poszaleć. :)
Więc najpierw szafkę przecięłam na pół.
Z połowy zrobiłam szafkę nocną, taką jak lubię: białą, przecieraną i z transferem. Ostatnio mnie zachwyca kolorowy transfer, chociaż dużo trudniejszy do zrobienia.


Pracy było sporo. Tył zjedzony przez korniki do wymiany, dorobienie nowych nóżek, zaszpachlowanie wszystkich ubytków, poprawienie boku, który wcześniej łączył się z resztą szafki.
Potem malowanie na szaro, potem 4 warstwy białego.
Przecieranie, przecieranie, przecieranie. I na koniec wymyślony i zrobiony wzór przeniesiony nitro na szafkę.
I proszę - taka sobie romantyczna szafeczka już gotowa:





Gdybym resztę po prostu wyrzuciła, to nie byłabym chyba sobą. :)
Wiecie, że ja niczego nie potrafię wyrzucić... Aż się boję, jak to się skończy.. Może wreszcie będę musiała postawić halę na 1000 metrów, żeby te moje "z pewnością się coś z tego wymyśli"
upchnąć. Upchnąć i w dodatku nie zapomnieć o tym - prawie niemożliwe. :)
No ale nie poddałam się, chociaż z reszty szafki zostało takie coś:


Tu już po przymiarce z boku deski ( zobaczę, co z tego wyjdzie).


No i jak w tej bajce...pamiętacie Pomysłowego Dobromira?
To ja też tak mam z tą piłeczką... Pomysł spada z nieba w najbardziej niespodziewanej chwili. Przypomniało mi się, że w szopie upchnięte leżą nogi od stołu, przywleczone skądś...sama nie wiem nawet skąd. Nogi co prawda 2 inne, a 2 inne, ale wcale mi to nie przeszkadzało.
I tu moja druga połówka spisała się na medal.:)
Musiał się mocno nagłówkować, żeby dorobić wszystkie brakujące części i te nogi zamocować. Ale potem już było łatwo, lekko i przyjemnie...a przynajmniej myślałam, że tak będzie.


Efekt już widać, ale to nawet nie połowa pracy.


Potem było szpachlowanie, malowanie i malowanie i malowanie...
Największy problem był jednak z transferem. Robiłam już te anioły, ale nie takie duże i w dodatku na tle nut... Przyznaję:
wyszły dopiero za czwartym razem... Już prawie się poddałam!
Żeby nie to, że jakoś z wiekiem robię się coraz bardziej cierpliwa i do porażek też podchodzę spokojniej i z dystansem, to by się skończyło zmianą wzoru. Bo ile razy można szlifować i malować?
Ale uparta jestem jak osioł, więc mam:











Powiem szczerze: jestem dumna jak paw. :)
Nawet ja, co ponad wszystko lubię takie reanimacje na meblach, nie byłam pewna, czy będę zadowolona z efektu.
Bo w końcu z takiego:

Jest takie:

Czy nie jest to zaskakujące?


Dlatego pomijając wszystkie sprawy ekologii i recyklingu, namawiam zawsze do próbowania ratowania różnych niepotrzebnych i wyrzucanych przez innych gratów. Bo to daje mnóstwo frajdy, satysfakcji, podnosi samoocenę, ratuje budżet domowy, sprawia, że macie w ostateczności coś niezwykłego, oryginalnego i jedynego w swoim rodzaju. I jeszcze tysiąc innych korzyści, których po prostu nie sposób wymienić.
Jest tylko jedno ale: uzależnia. :) Bo ja jak pewnie niejedna z was, nie potrafię spokojnie przejść obok niczego, co jest drewniane. Nawet, jeśli jest to noga od stołu albo stara, do połowy spróchniała deska. :):):)
Ale tej choroby to nawet nie zamierzam leczyć.:)

A na koniec, żeby znów nie było tylko meblowo, pokażę Wam trochę mojego szycia. A że lato, kwiaty, motyle i ptaszki...to tak mnie wyjątkowo romantycznie trzyma. Więc koronki, serca, hafty i falbany:















Wszystkie poduchy są do kupienia, gdyby miał ktoś ochotę. :)

I tym romantycznym akcentem żegnam się z Wami, Kochane. 
Bardzo Wam dziękuję za wszystkie komentarze pod ostatnim postem. Tyle serdecznych, pozytywnych i miłych słów, tyle ciepła i radości mi dałyście.....naprawdę nie spodziewałam się aż tak pozytywnej reakcji...
No i jak tu nie cieszyć się życiem...?
Po prostu się nie da. :):):)
Buziaki Wam wszystkim serdeczne przesyłam. :)