poniedziałek, 8 czerwca 2015

Szczęśliwa baba za miastem, malkontentom mówię NIE.

Okropnie nie znoszę marudzących i jęczących malkontentów...
Uważam ich za zarazę, której należy unikać, bo jest piekielnie zaraźliwa.
Jak wiecie już pewnie,  jestem wielką, niepoprawną optymistką, dla której szklanka jest zawsze radośnie pełna. Już tak mam.
Mimo tego, że w życiu miałam raczej pod górkę, to nic mojego optymizmu nie jest w stanie zabić. Ostatnie dni wolne oraz to, że  wreszcie dałam sobie trochę luzu, jeszcze ten mój optymizm pogłębiły. Kolejny raz stwierdziłam, że życie jest piękne, a ja baaaaardzo szczęśliwa. No bo jak tu się nie cieszyć w tak radosnych okolicznościach przyrody?


Na kilka dni odstawiona maszyna do szycia pozwoliła mi wreszcie dokończyć kilka rozpoczętych prac DLA SIEBIE.
Przemalowałam wiec komplet dla moich fantastycznych wnucząt, żeby miały gdzie malować cudne rysunki, które potem wiszą u mnie w "galerii". Komplet był niebieski, niebieskiego nie lubię, sama nie wiem czemu. Zaszalałam więc radośnie i słodko z różem i groszkami. Co tam, dla dzieci to chyba może być słodko...? :)





Komplet wystawiony przed dom wpisał się w moją tegoroczną fascynacją kolorem różowym.
Wreszcie mogłam dopieścić moje "przed domem", które na czas lata zamienia się w moje najukochańsze miejsce do życia. Najchętniej w ogóle bym do domu nie wchodziła.
Jem na dworze, pracuję na dworze, przyjmuję gości....
A gości przez ten weekend miałam mnóstwo. Duży rodzinny zjazd przy grillu udał się świetnie. Mnóstwo dzieci, dużo śmiechu i gadania.
Czerwiec jest miesiącem urodzin moich dwóch córek, więc był i wielki tort i prezenty. A ja patrząc na moje dorosłe dzieci i piątkę wnuków znów pomyślałam, że jestem dokładnie tu, gdzie chcę być.
Niczego więcej mi nie potrzeba.
Siedzę sobie przy stole, piję kawę, jem lody i myślę, że to właśnie to moje zmęczenie wiecznym marudzeniem i zrzędzeniem dało mi kopa do zmian w życiu. Trzy lata temu po 25 latach handlu i bezpośredniego kontaktu z klientem, zamknęłam sklep z odzieżą używaną. Poczułam się wypalona...Moment, w którym ja, osoba pozytywnie nastawiona do świata, stwierdziłam z przerażeniem, że nie lubię ludzi, był przełomowy. Teraz albo nigdy! Ostatni gwizdek!
Zmienić życie po czterdziestce, po prostu konieczność. Nie mogłam już znieść tego biadolenia ludzi, którym się nic nie chce, nawet przyszyć guzika, a narzekają na wszystko: na kraj, rząd, mężów, rodzinę, synowe, teściowe, pogodę, strzykanie w kolanie, sąsiadów, wnuki....co się da. Spędzają w sklepie na tym marudzeniu i narzekaniu pół dnia , opowiadając, że na nic nie mają czasu... Koniec! Rzucam wszystko!
Więc chyba teraz powinnam tym wszystkim malkontentom podziękować? Bo siedzę sobie przy tej kawie i lodach, jem truskawki ze swojego ogródka i jestem MEGA SZCZĘŚLIWA...




Mieszkanie w domu za miastem, szczególnie latem...sama radość.:)



Do szczęścia nie są potrzebne duże nakłady finansowe. Stół zrobiony ze starych drzwi, zrobiona przez męża pergola i grill, wyszperane na starociach meble, własnoręcznie wykonane dekoracje...







Obiad na słoneczku...



Jestem baba wiejska...:) Nie wyobrażam sobie mieszkać w bloku.
Najpiękniejsza pora, kiedy z rana albo późnym wieczorem, nie ubierając się nawet, w koszuli nocnej, bez makijażu, idę sobie w pole, żeby urwać własnoręcznie wyhodowanej rzodkiewki,


zajrzeć do szklarenki,



a tam taki gość:


Ptaki śpiewają, pusto, cisza, spokój, a widoki takie:



W dodatku przy mnie moja druga idealnie pasująca połówka, która dzieli ze mną pracę, pasję, radości i smutki...
Widok, kiedy skupiony robi mi kolejny stolik, krzesełko, szafkę...
nie dlatego, że musi, ale dlatego, że chce...


czasem wzrusza jak diabli...:)
Więc tak sobie dziś trochę osobiście i prywatnie....chociaż miałam tego nie robić...
Kochane moje, wszystkie, które do mnie zaglądacie, wspieracie i dajecie kopa do pracy...
Buziaki Wam wszystkim przesyłam, bo moja obecność z Wami to jeden z tych ważnych klocków, które budują to moje szczęście, radość i satysfakcję... :) :) :)
Dzięki Wam baaaaardzo. <3