wtorek, 26 stycznia 2016

Jeszcze więcej bieli w bieli.

Witajcie , Kochani, po przerwie. Długo mnie nie było, ale jak wszyscy wiecie, życie czasem przytłoczy tak bardzo, że nie ma siły na nic więcej. Styczeń nie był dla mnie łaskawy. Ledwo zdążyłam się pozbierać po przedświątecznym maratonie szyciowym, ledwo sobie wreszcie ogarnęłam mieszkanie..... A ponieważ czasem faktycznie szewc bez butów chodzi, postanowiłam zabrać się za wszystkie swoje zaległe sprawy, w tym odkładane z miesiąca na miesiąc malowanie kuchni i jadalni. Wiecie jak bardzo kocham biel w mieszkaniu. Tak mnie zauroczyła, ze co rusz kolejna część domu pokrywa się bielą. Salon już biały od dawna:


Teraz biel w kuchni i jadalni miała być jeszcze bielsza, więc rozpoczęliśmy malowanie.
A tu jak grom z jasnego nieba spadła choroba mojego taty... Choroba ciężka, zakończona poważnym zabiegiem na kardiologii. Właściwie zabieg był dopiero początkiem kłopotów... bo potem były poważne komplikacje, krwotok wewnętrzny, intensywna terapia i nieprzespane ze stresu noce.
Tata ma 82 lata, więc było naprawdę ciężko....Na szczęście skończyło się dobrze, lada chwila wróci do domu, więc wreszcie ulga...Nawet sobie nie wyobrażacie, jak wielka ulga.
Różnie sobie ludzie radzą z dużym stresem, ja zawsze tak samo: uciekam od ludzi i rzucam się w pracę. Więc i tym razem, chociaż jadalnia musiała poczekać, to wiadra białej farby się przydały. Na warsztat szły po kolei odkładane meble, poupychane po kątach niedokończone prace...













I szycie, szycie, szycie....







Żeby zająć czymś ręce i głowę wieczorami, wyjęłam nawet druty i szydełko. Sama nie mogę nadziwić się efektom tego dziergania, bo ostatnio na drutach robiłam prawie TRZYDZIEŚCI lat temu ( nie do wiary:) ) i w dodatku wielką mistrzynią w tym nie byłam. Więc pierwsze po tylu latach zrobione poduchy sprawiły mi dużo radości. Z pewnością na tym nie poprzestanę :)



A w malowaniu takie mnie szaleństwo ogarnęło, ze chociaż miałam w planie tylko ściany, to już do przeróbek poszła ławka z jadalni. Właśnie praca nad nią dobiega końca:


Pojawiły się róże, bo jej "gładkość" jakoś mi się znudziła :)


I rozpoczęłam malowanie mojego ogromnego kredensu z jadalni z koloru białego :


na kolor jeszcze bielszy:

Efektami z pewnością się pochwalę :)
Ściany, jak widzicie też już się zabieliły... no i tu pojawiła się ogromna pokusa, żeby na biało pomalować też podłogę. Teraz są na niej płytki, ale przyznaję: ich wybór nie był udany. Trudne do mycia, strasznie mnie denerwują. Biała podłoga chodzi za mną odkąd pomalowałam na biało schody na piętro. Krytykowany prze wszystkich pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Wbrew pozorom są bardzo łatwe do utrzymania w czystości. Malowania płytek podłogowych jeszcze nie robiłam, więc spore wyzwanie, ale co tam... jak szaleć, to szaleć. Pozostaje wybór: białe czy jasny krem???
Muszę się z tym przespać kilka dni. Jak skończę, chętnie się podzielę wrażeniami.
A może któraś z Was, kochane, malowała płytki na podłodze??? Jeśli tak, to chętnie przyjmę każdą radę.
Dziś na tyle, mam nadzieję, ze nadrobię zaległości i wrócę niebawem . Tym bardziej, ze w głowie i w pracowni już pierwsze pomysły wiosennych dekoracji. Oj, tęsknie za wiosną....
Pozdrawiam i ściskam Was wszystkich serdecznie :)
Dorota

sobota, 2 stycznia 2016

Poświątecznie

Kochani ! Dziś z przeprosinami.
Zapadłam się pod ziemię prawie na miesiąc. Nie było mnie z życzeniami świątecznymi ani z życzeniami noworocznymi. I właściwie mam tylko jedno wytłumaczenie, więc powiem (napiszę) po prostu: padłam i wstać nie mam siły do dziś... Przez ostatnie dwa miesiące prawie nie wstawałam od maszyny, przez miesiąc pracowałam po 14 godzin i nie wychodziłam z domu. Mój dom wyglądał tak:












Ewentualnie zmieniały się kolory:














Kiedy wreszcie wszystko się skończyło, zostało mi dwa dni na przygotowanie własnych świąt, w tym zakupy i gotowanie. Uznałam, ze skoro jestem tak bardzo spóźniona, to muszę zrobić tylko to, co najważniejsze, czyli ubrać choinkę :)







W tym roku nie miałam dużo gości, poza moimi dziećmi z rodzinami i tatą oraz teściową, czyli na szczęście sami swoi. Gotowania więc nie za dużo, sprzątanie sobie oczywiście zostawiłam na "po świętach" i do stołu mogłam usiąść bez miny "cierpiętnicy" (wiecie zapewne, o co chodzi). Bo przecież ten spędzony wspólnie czas jest bezcenny, nawet jeśli na stole nie stoi 25 dań.
Było miło, swojsko i przytulnie. I to chyba najważniejsze.
Niestety po świętach, kiedy opadły emocje, całe zmęczenie spadło na mnie jak kłoda. Zmęczenie i fizyczne i psychiczne i przygnębienie jakieś okropne, które mnie trzyma przez dobrych kilka dni i iść w diabły nie chce. Jakbym w jakiś letarg zapadła.... Dziś wyrzuty sumienia mnie tu przygnały, a może i nadzieja, że Wasza Kochani, serdeczność mnie do życia przywróci. Bo dostałam tyle miłych i serdecznych życzeń od Was, mimo, że ja się nie odzywałam, że aż mi ciepło na sercu.

Więc i ja Wam spóźnione mocno , ale BARDZO, BARDZO serdeczne życzenia składam.
Niech ten Nowy Rok przyniesie Wam same radości, miłość, serdeczność i ciepło.
Pasji Wam życzę, spełnienia marzeń i planów i żeby Was w tych marzeniach bliscy wspierali.
Po prostu cudownego Nowego Roku!
A ja obiecuję, że postaram się wrócić do życia i do Was jak najszybciej :)
Buziaki serdeczne! Ściskam Was mocno :)
Dorota